Nieśmiertelne Historie O Śmiertelności. Whisky.

Oskar siedział w głębokim fotelu z ciężką szklanką w ręce. 
-Spierdalaj - odpowiedział. 
-Czy w Twoim słowniku bywają inne słowa niż spierdalaj, albo pierdolić? 
-Spierdalaj- bez zastanowienia odpowiedział Oskar. 
Przechylil ręką szklankę tak, żeby złoty płyn wlał mu się prosto do ust. Ale tak się nie stało.
Szklanka była pusta.
-Za małe te szklanki robią.- wybełkotał. 
-Lej sobie do pełna... O przepraszam, przecież tak robisz.
-Spierdalaj. 
Sięgnął po butelkę i zapatrzył się na etykietę. 
The glenlivet... 1824... Złota. Dobra... Aż za dobra.
Zaczął nalewać sobie do szklanki. Kiedy przestać? Teraz? Teraz. Teraz. Oderwał butelkę od szklanki. Nalał do połowy. Sukces-pomyślał- O połowę mniej. 
Zwilżył usta po czym je oblizał. 
-Smakuje Ci? Dobre? Weź więcej. Przecież to Twoje. Pij! Na co czekasz? 
-Spierdalaj! Pierdol się!- Oskar krzyczał. Na cały głos, jak głośno tylko mógł wrzeszczał do ścian. Wstał z fotela i zaczął go kopać.
Rzucił szklanką o szklany stół. Ten rozsypał się w drobny mak. Whisky wylała się na dywan i zaczęła wsiąkać. Oskar krzyczał. 
Sięgnął po większy kawałek szkła ze szklanki i rzucił nim o ścianę. Wciąż krzyczał. Trwało to dłuższą chwilę. W końcu usiadł w fotelu. Wygrzebał ze sterty szkła butelkę i upił z niej łyk. Resztę odrzucił przed siebie. W pokoju panowała cisza. Nie było nikogo. 
Oskar ułożył ręce na fotelu i starał się uspokoić. Siedział tak dłuższą chwilę, ale ręce nie przestały mu drżeć. Robił się senny, miał ochotę położyć się spać, ale nie miał na to siły. Nie mógł wstać, nogi odmawiały mu posłuszeństwa, głowa się chwiała,a ręce nieprzerwanie drżały. 
Co do kurwy się dzieje?-myślał- jesteś słaby, mówili. Wypominali mi każdy mój błąd. Nic, tylko prać ich po ryjach. Ale ja jestem zdeterminowany! Ja Wam pokaże! Już nigdy mnie nie dotkniecie, nigdy nie poniżycie! 
Z największą werwą na jaką było go stać podszedł do biórka, wyjął kartkę i długopis i zaczął pisać:
"Moi Kochani"- A do dupy. 
Prosto z mostu trzeba... Tak, z mostu... O! 
Stał tak nad kartką z długopisem przez dłuższą chwilę. W końcu zmiął papier i wrzucił do kosza. 
-To koniec- pomyślał. 
Sięgnął ręką do szuflady i zaczął śpiewać
"Wszyscy jesteśmy duchami dawnych siebie. Kto z kim spotka się w niebie, kto kogo zobaczy w piekle?...
 Wszystkich nas prześladują cienie dawnych nas, dwulicowych mas, mask pełnych kłamstw."
Wyjął z szuflady pistolet z magazynkiem. 
"Czuję, że światło mnie opuszcza. 
Rozpuszcza moją duszę, nigdy już nie wrócę, paranoja mnie pochłania.
Mrok mnie przytłacza. Mrok mnie wypełnia. Zabija... Zabija... "
Odciągnął zamek i przyłożył lufę do skroni Obserwuję księżyc, który oświetla moją drogę, moje oczy i tak nic nie widzą. Potykam się raz po raz, na drodze swojego życia o własne porażki. 
Jest jedno miejsce, tak ciemne, że widać własne odbicie. Wszyscy jesteśmy duchami dawnych siebie. Czuję, że światło mnie opuszcza. Mrok mnie przytłacza. Mrok mnie wypełnia. Zabija... Zabija...

Komentarze

  1. Uwielbiam to czytać, jesteś mega. podziwiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję bardzo.
      Niezmiernie mi miło to czytać.
      Witaj w domu. Budujmy go razem.

      Usuń

Prześlij komentarz

Posty Najchętniej Czytane

Pamiętnik Samobójcy. Przyjaciel.