Pamiętnik Samobójcy. Ostatnio Kimś Innym.
Ostatnio jestem bardziej spokojny,
trochę bardziej nerwowy,
Wewnętrznie.
Ostatnimi czasy czuję się zdrowszy
i trochę bardziej chorowity,
Wewnętrznie.
Wciąż nie mogę pozbyć pragnienia śmierci i chyba zacząłem to lubić.
Zacząłem tym żyć. Żyję pustką i oddycham nią. Pragnę wolności i spokoju.
Pragnę być już dobry. Pragnę nie być wcale i być zapomnianym.
Przecież dobrze jest mieć pragnienia.
W sumie nie rozpaczam już ale wciąż nie znam spokoju i nie znam prawdy.
I nie zastanawiam się, co by było gdyby.
Trochę zagubiony, sam już wiem. Nie byłoby nic.
Byłaby pustka, może nie byłoby i jej. Nie byłoby mnie.
Ani żadnej myśli. Ani tchnienia.
W bezmocy czasem po prostu płaczę. Łzy czyste ale gorzkie zalewają moje,
szkliste puste oczy i spadają po zasinionym od własnych pieści moich policzku,
by rozpaść się na miliony strzęp.
Płaczę. I wzdycham. Może krzyczę.
Może dławię wrzask. Jak lęk. Ubijam go w swojej głowie by mnie nie zaślepił.
I liczę dni tylko kiedy wykipi. Razem z gniewem.
Zmienią mnie nie do poznania. I westchnę. Po raz ostatni. Póki będę jeszcze mógł.
Żebym nie zapomniał tylko, że też kochać chciałem i bawić się i śmiać się.
Żebym zapomniał tylko jednak, że kiedyś kimś innym być chciałem, żeby mi łatwiej było opuścić samego siebie i odejść w spokoju.
trochę bardziej nerwowy,
Wewnętrznie.
Ostatnimi czasy czuję się zdrowszy
i trochę bardziej chorowity,
Wewnętrznie.
Wciąż nie mogę pozbyć pragnienia śmierci i chyba zacząłem to lubić.
Zacząłem tym żyć. Żyję pustką i oddycham nią. Pragnę wolności i spokoju.
Pragnę być już dobry. Pragnę nie być wcale i być zapomnianym.
Przecież dobrze jest mieć pragnienia.
W sumie nie rozpaczam już ale wciąż nie znam spokoju i nie znam prawdy.
I nie zastanawiam się, co by było gdyby.
Trochę zagubiony, sam już wiem. Nie byłoby nic.
Byłaby pustka, może nie byłoby i jej. Nie byłoby mnie.
Ani żadnej myśli. Ani tchnienia.
W bezmocy czasem po prostu płaczę. Łzy czyste ale gorzkie zalewają moje,
szkliste puste oczy i spadają po zasinionym od własnych pieści moich policzku,
by rozpaść się na miliony strzęp.
Płaczę. I wzdycham. Może krzyczę.
Może dławię wrzask. Jak lęk. Ubijam go w swojej głowie by mnie nie zaślepił.
I liczę dni tylko kiedy wykipi. Razem z gniewem.
Zmienią mnie nie do poznania. I westchnę. Po raz ostatni. Póki będę jeszcze mógł.
Żebym nie zapomniał tylko, że też kochać chciałem i bawić się i śmiać się.
Żebym zapomniał tylko jednak, że kiedyś kimś innym być chciałem, żeby mi łatwiej było opuścić samego siebie i odejść w spokoju.
Komentarze
Prześlij komentarz